22 June 2015

Run away, run away and never come back


Bardzo długo zeszło mi z napisaniem tego posta, dopóki nie zrozumiałam, że zaczynam od złej strony. Nigdy nie umiałam a zresztą nie lubię opisywać w kilku słowach stroju dnia. Jest to niewarte czasu a jeżeli coś już trzeba napisać to na poważnie. Zacznę dziś od krótkiej historii która wydarzyła się dobrych cztery lata temu kiedy byłyśmy z moją przyjaciółką Gulnarą w Hiszpanii. Wiecie już o tym, ponieważ wiele razy wspominałam nasze przygody. Nie opowiadałam oczywiście o wszystkich ale trzeba przyznać że spotkało ich nas tyle, że śmiało mogę zabierać się za pisanie książki. 
Nasz samolot wylądował w Madrycie, wszyscy którzy byli na pokładzie nie wydali z siebie ani dźwięku ponieważ ostatnie kilka minut nad ziemią były straszne. Każdy ledwo utrzymywał  w sobie śniadanie, a piękne spalone słońcem widoki na zewnątrz trochę w tym pomagały. Później - chwila w terminalu, chwila poszukiwania drogi do miejsca pobytu, chwila na ogarnięcie się. Pod palącym słońcem kręciłyśmy się w poszukiwaniu ulicy na której znajdował się nasz hostel - dzięki mojej wspaniałej orientacji w terenie z mapą w dłoni straciłyśmy prawie godzinę na podwójne zwiedzanie okolic. Na miejscu było czysto i nawet porządnie. Mówiąc porządnie oczywiście mam na myśli wszystko, gdzie stąpała moja noga. W pokoju spotkałyśmy ładną dziewczynę, jak się okazało w rozmowie, też z Rosji. Tylko ona już jakiś czas meszka w Hiszpanii, miała męża i już zdążyła się z nim rozwieść. Co dokładnie robiła w hostelu dowiedzieć się nie udało, chociaż później poznałyśmy ją z innej strony. Po chwili wyszła, gdyż jej pobyt dobiegał do końca, a dalszy kierunek jej podróży jest - no właśnie nie wiadomo gdzie. Dziwiłyśmy się mocno gdy następnego dnia zobaczyłyśmy ją na śniadaniu w zupełnie innych ubraniach - zadbana czarnowłosa dziewczyna miała na sobie potargany wyciągnięty sweter i prawie na zero obcięte włosy. Od tamtego momentu zaczęłam na nią uważać ponieważ jej obecność i wygląd a także fakt że zna ją cały personel nie układały mi się w głowie. Do momentu gdy nagle zniknęła razem z naszymi kluczami od szafki. Recepcjonista się tylko uśmiechnął bo wiedział o co chodzi. Wiedziałyśmy również i my, dlatego pobiegłyśmy od razu do swego pokoju. Nie czekając ani chwili Gulnara wzięła wsuwki do włosów i jak profesjonała otworzyła moją kłódkę w przeciągu minuty. Wszystko jeszcze leżało na miejscu, więc szybko ogarnęłyśmy się o przełożyłyśmy wszystkie rzeczy w zupełnie inne szafki, zostawiwszy w tamtej krótką notkę do naszej koleżanki. Jestem pewna, że wróciła tuż po naszym wymeldowaniu ponieważ była poinformowana o najcenniejszych gościach. 
Poza tym nieszczęśliwym wypadkiem nie miałyśmy chyba już w tym mieście pecha. Zwiedzałyśmy bardzo dużo, nastawiałam budzik każdego dnia przed szóstą by już po ósmej móc wyruszyć w miasto. Uwielbiam zwiedzać na pieszo bo tylko wtedy tak na prawdę zapamiętuję. Moja biedna Gulnarka jest raczej "sową" i oderwać się od poduszki o takiej godzinie graniczyło z cudem. Raz jedyny pozwoliłam jej się wyspać, więc miała czas aż do siódmej. 
Często trafiałyśmy do miejsc gdzie nie było widać turystów - uwielbiam takie chwile kiedy mogę zwiedzać w samotności. Nikt nie lata przed nosem z aparatem i nikt nie pospiesza. W jednej z takich uliczek trafiłyśmy na sklep z espadrylami. Wtedy jeszcze nie były popularne jak teraz i musiałam wchodzić na Wikipedię by dowiedzieć się więcej. Właściciel sam robił te buty i doradzał nam z dobre trzydzieści minut zanim podjęłyśmy decyzję, Było tego na prawdę niewyobrażalnie dużo: we wszystkich możliwych kolorach, na koturnie i płaskie, dla dzieci, kobiet i mężczyzn, tańsze i droższe. "Nie wiadomo jak będę wyglądać w tym hiszpańskim wynalazku kiedy wrócę do Polski. Nikt nie zrozumie, że to jest takie fajne", - pomyślałam i kupiłam te różowe i do czasów schowałam do torby. Następne kilka moich podróży nie odbywały się bez moich espadryli. Miękkie i wygodne, leciutkie i ciche (czuję się jak prawdziwa ninja) - mogę śmiało pokonać w nich kilometry. Hiszpania, Malta, Turcja, chciałabym w nich rozpocząć kolejną przygodę. Dopiero patrząc na te zdjęcia rozumiem, że niestety nadszedł czas się z nimi pożegnać... Są pewne rzeczy które kupujemy na krótką chwilę i pozbywamy się tak szybko, by jeszcze mieć z tego pożytek. Są też i te, które mają ze sobą historie i kolorowe wspomnienia - z nimi najciężej się rozstać nawet gdy nie potrafią do nas nic powiedzieć... 

Hey Guys!
Welcome to my new post - as usual a lot about my journeys, my live, my friends from Russia but not about my today's outfit. Well, I don't like publications containing several sentences just about "my fav pans" or "jellow skirt with blue sandals". It's like making the same dinner every day. Anyway today I'm gonna write a story about how I found one thing which made my life easier and simpler: those pink espadrilles. Looking at my new pictures I've understood that it was the last time I wore them and it's time to let'em go...
Few years ago me and my best friend Gulnara went to Spain for a week. Our pleasant journey has began from awful flight from Rome. All passengers were as quiet as mice: we all tried to hold our breakfast in stomachs.. Few hours later we've been already in Madrid, looking for our hostel. I'm no longer shying to say we slept in hostels: yes, there were some creepy moments but honestly, there's nothing bad. Leaving in dormitory is sometimes worse then that.
We spent almost 3 days walkig around Madrid: waking up at 6 am and getting back in the middle of the night. I'm still wondering how did we do this! Several times we were so tired that we couldn't talk to each other. Just waking up, eating, brushing and going out. Thanks to that we saw so many interesting places and met different people! Madrid met us with cold weather and less number of tourists - which is fine for me. The only thing I still feel less proud is that we didn't visit Museo Del Prado, one of the biggest muzeums in the world. But thanks to that we found a small shop (I can't even remember it's name) where I saw espadrilles for the first time. It wasn't yet so trendy in the nothern part of Europe so I looked at them as a child who sees a rainbow for the fisrt time in his life. What was it, how to wear it - everything was new to me. Maybe that's why I bought only 1 pair and didn't wear them at the very first time. It costs me only 5 euros! Can you imagine that? The best espadrilles cost only 5 euros! Chanel won't be able to explain me why their espadrilles costs a fortune. I can walk kilometers without feeling tired, besides I make no sound walking in them like ninja. Spain, Malta, Turkey what else I could walk them through? Sounds funny but some things we buy only for season and sell them out as qiuckly as it possible. But some things have their own history and stay with us till the end :)












What I'm wearing:

Shirt - Noname bought in Madrid
Boyfriend Jeans - Terranova
Espadrilles - Noname bought in Madrid
Bag - Abatross
Jewellery - all China silver

5 comments:

  1. wyglądasz pięknie, uwielbiam takie luźne, oversizowe ubrania <3 a te espadryle totalnie skradły mi serce <3 !

    http://coeursdefoxes.blogspot.com/

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki Kasia!

      Jestem przerażona tym latem! Zazwyczaj w tym czasie już zakładam tą tunikę jako sukienkę plażową a teraz muszę dodatkowo ocieplać się :)

      Delete
  2. Super casual !! lovely espadrilles !!


    Kisses


    http://www.thetrendysurfer.com/

    ReplyDelete
  3. cudownie!! naturalnie i wygodnie!
    ✮ ✮ ✮
    pozdrawiam,
    Ola z Fashiondoll.pl

    ReplyDelete
  4. fajnie,że przezyłaś w tych butach tyle przygód - espadryle są naprawdę świetne!:)
    Sandicious

    ReplyDelete

Share
zBLOGowani.pl