Cały ten miesiąc okazał się dla mnie niezwykle wyczerpującym: początek był jak łyk świeżego powietrza, po którym nastąpiły liczne wyzwania. Bardzo często na zakończenie dnia wybierałam zdrowy sen lub ciekawy film, odstawiając blog oraz domowe obowiązki na bok. Kolej zdarzeń zmusiła mnie do przemyślenia na nowo wszystkiego, co mam w życiu i tego, do czego z taką pasją dążę.
Jedna z moich ulubionych modowych gazet ogłosiła konkurs na ambasadorkę/blogerkę/redaktorkę. Nad zgłoszeniem zastanawiałam się jakiś czas, lecz dopiero ostatniego dnia napisałam treść wiadomości i wysłałam swoją kandydaturę, nie oczekując w sumie szokujących wyników. Okazało się, że zostałam zaproszona na część dalszą - casting w Warszawskiej siedzibie JOY'a. Konsternacja, radość, podekscytowanie, strach - przez wszystkie uczucia przeszłam standardowo, mając tylko jedno na myśli. Nie odbierać zdarzenia na poważnie. Teraz, kiedy mam zadowolenie z pracy, stabilną sytuację w domu i pewne osiągnięcia na blogu, nie myślałam o tym, by wszystko postawić na jedną kartę. Pojechałam na casting by zdobyć pewne doświadczenie i dobrze się pobawić. Nakręcała mnie również nadzieja na zastosowanie swojego umiłowania do mody gdzieś poza stronami swojego bloga.
Na miejscu działo się to, czego obawiałam się najbardziej: było ciekawie, ale nie na tyle bym mogła poczuć się komfortowo w tej atmosferze. Wiecie o co mi chodzi? Byłam najstarsza w swojej grupie, czułam, że mam zupełnie inne zainteresowania, podchodzę do świata mody z pewnym szacunkiem i nie mogę udzielać się w panujących tam rozmowach. Jednym z tematów dyskusyjnych był np. ten: kto ile płaci za sesje zdjęciowe i która z agencji jest w czym lepsza. Tak samo nie zaciekawiły mnie rozmowy o tym, kto i z kim współpracował. Szczerze, na liście 100 najważniejszych i najciekawszych dla mnie tematów, te wymienione powyżej trafiłyby na co najmniej 101 miejsce.
Na miejscu działo się to, czego obawiałam się najbardziej: było ciekawie, ale nie na tyle bym mogła poczuć się komfortowo w tej atmosferze. Wiecie o co mi chodzi? Byłam najstarsza w swojej grupie, czułam, że mam zupełnie inne zainteresowania, podchodzę do świata mody z pewnym szacunkiem i nie mogę udzielać się w panujących tam rozmowach. Jednym z tematów dyskusyjnych był np. ten: kto ile płaci za sesje zdjęciowe i która z agencji jest w czym lepsza. Tak samo nie zaciekawiły mnie rozmowy o tym, kto i z kim współpracował. Szczerze, na liście 100 najważniejszych i najciekawszych dla mnie tematów, te wymienione powyżej trafiłyby na co najmniej 101 miejsce.
W momencie, kiedy trzeba było opowiedzieć o sobie, straciłam cały zapał. Poczułam nagle straszne zmęczenie. Mówiłam i z każdym słowem słyszałam coraz głośniej pytanie w swojej głowie: "Czego właściwie tu szukasz?" Czułam się jak starsza osoba, która zbyt późno zorientowała się, że wybrała złą ścieżkę kariery. Podobno zawsze można zacząć życie od początku, w tym celu mając 30 lat albo i więcej zupełnie zmienić zawód. Byłam w tym momencie pewna, że cały ten casting nie jest odpowiednią dla mnie drogą. Opuściłam pokój z uczuciem niewykorzystanych 5 minut. Następne zadania wykonałam by tylko zbliżyć moment zakończenia zbędnej dla mnie procedury ogłoszenia wyników.
Widziałam w międzyczasie Jessice Mercedes, słyszałam jej relacje z Paris Fashion Week. Stwierdziłam, że jeżeli każda jej opinia wygląda w podobny sposób, to nie ma co pędzić w kierunku jej świata. Może i jest pełen zabawy ale nie zachowuje swojej wartości.
Już w domu szukałam wytłumaczenia, odpowiedzi na pytanie jaką drogą iść dalej. Wahałam się by nie usunąć przy okazji swojego bloga, skoro zainteresowanych nim jest zbyt mało, a moje zaangażowanie zależy od zbyt wielu czynników. Dziś jednak postanowiłam kontynuować rozpoczętą pracę z myślą o sobie i o tym, co wciąż lubię.